Polemika: Ekonomiczna ortodoksja została zweryfikowana przez kryzys. Czas wyciągnąć lekcję i budować nowy konsensus

Jan J. Zygmuntowski, współprzewodniczący Stowarzyszenia Polska Sieć Ekonomii, na łamach Wyborcza.biz opublikował tekst polemizujący z tekstem Piotra Miączyńskiego „Dwa lata temu młodzi ekonomiści chcieli, aby Polska zaciągała większy dług. Co mówią teraz?”. Przytaczamy go poniżej w pełnym brzmieniu (przed skrótami redakcji GW).

Ze zdumieniem przeczytałem tekst „Dwa lata temu młodzi ekonomiści chcieli, aby Polska zaciągała większy dług. Co mówią teraz?” Piotra Miączyńskiego z 10 maja br., który rozumiem jako odniesienie do listu otwartego pt. “Dług dla regeneracji. Apel o zniesienie limitu zadłużenia w Konstytucji RP”. Jako jeden autorów listu czuję się w obowiązku odpowiedzieć na przekłamania oraz karykaturalną, upolitycznioną prezentację tez.

Warto zacząć od tego, że list otwarty „Dług dla regeneracji” został podpisany przez kilkudziesięciu ekonomistów i przedstawicieli innych dyscyplin. Jego inicjatorzy stworzyli następnie Polską Sieć Ekonomii jako środowisko dialogu naukowców i edukacji społeczeństwa, w tym mediów. Na swojej stronie internetowej Polska Sieć Ekonomii prezentuje pełną treść listu, a także innych inicjatyw środowiska jak np. krytyki Polskiego Ładu rządu PiS.

Niestety, autor artykułu nie zapytał o zdanie Polskiej Sieci Ekonomii, a jedynie wybrane osoby z listy sygnatariuszy (których argumenty, notabene, popieram). Dlatego – idąc za sugestią dr. Bogusława Grabowskiego, aby „przywoływać z nazwiska i imienia ludzi, którzy wypowiadali te brednie” – zamiast debaty w modelu głuchego telefonu odpowiadam bezpośrednio.

O czym zatem rozmawiamy?

Uczciwa debata wymaga rzetelnego wysłuchania stawianych przez rozmówcę tez. Dla przykładu, w cytowanych w tekście wypowiedziach dr Dudek z FOR nie realizuje tak bazowych warunków debaty. Ironizując o „jakimś nowym paradygmacie” ignoruje, że nie tylko list wskazywał konkretne elementy tegoż paradygmatu (elastyczne reguły, progresję podatkową, transparentność finansów, społeczną radę fiskalną), ale od tego czasu opublikowano również recenzowane prace naukowe jak m.in. „Polityka fiskalna dla regeneracji. Reguły w finansach publicznych na czasy kryzysu”, gdzie paradygmat finansów funkcjonalnych został rzetelnie omówiony – w tym z udziałem badaczy, którzy z nami polemizowali!

Za naszą propozycją polityki gospodarczej, cytując wstęp tejże książki, stoi spostrzeżenie, że „podstawową rolą państwa nie jest stabilizacja agregatów polityki fiskalnej czy pieniężnej na tym czy innym poziomie, ale przeciwdziałanie sytuacjom, w których nierównowagi charakterystyczne dla gospodarki kapitalistycznej wymykają się spod kontroli.” Rozpoznajemy zatem realistycznie, że polityka fiskalna nie jest celem samym w sobie, ale stanowi „instrument realizacji rozlicznych celów ważnych dla danej społeczności”.

Apel o zmianę z numerycznej reguły fiskalnej na regulacje bardziej elastyczne, szczególnie w kryzysie, uderza jednak w sedno myślenia liberalnego. Teoretycznie zmiany reguł gospodarowania zaburzają „naturalne” bodźce, generują nierównowagi i rodzą pokusy nadużycia. Jednak w rzeczywistości sztywne limity nie tylko stabilizuja, ale generują inne nierównowagi i pokusy, czego dowodem są rekordowe nierówności (zarówno dochodowe, jak i majątkowe) oraz problemy finansjalizacji w rozwiniętych gospodarkach, w tym w Polsce. Dostosowanie do zmieniającej się sytuacji jest pragmatyczne, stoi natomiast w kontrze do ortodoksyjnego trzymania się raz ustanowionych warunków.

Co więcej, przypisywane słowa, że „trzeba się zadłużać, bo odsetki są tanie” są znacznym uproszczeniem. Pisaliśmy przecież, że „mamy pełną świadomość konieczności zachowania balansu między zobowiązaniami krajowymi i zagranicznymi”. Jednocześnie sednem naszego listu było rozpoznanie, że polskie finanse publiczne są w dość dobrym stanie, aby na kryzys zareagować impulsem fiskalnym i uniknąć recesji. Parafrazując, „trzeba się zadłużać, bo grozi nam pandemiczna recesja, i szczęśliwie stać nas na to.”

Kryzysowy egzamin

Dwa lata od początku kryzysu spowodowanego pandemia koronawirusa możemy wyciągać już wnioski z sytuacji.

Propozycja interwencji w trakcie lockdownu, zerwania globalnych łańcuchów dostaw i nagłego zatrzymania krwioobiegu gospodarczego była kierowana logiką swoistego arbitrażu długowego: konieczną płynność na rynek dostarczy albo „dług publiczny, obecnie najtańszy w historii Polski, lub dług prywatny, którego ciężar i koszty spadną na małe firmy i mniej zamożnych obywateli”. To ekonomiczna kalkulacja kosztów alternatywnych, w której państwo zaciąga dług na innych warunkach, w innej skali i w imieniu również tych, których koronawirus mógł zatopić.

Taką kalkulację przeprowadziły właściwie wszystkie kraje świata, kopiując od siebie wzajemnie działające polityki w obliczu wspólnego zagrożenia. Przypomnę, że Polska dzięki szybkiemu uruchomieniu wsparcia miała jedną z najmniej dotkliwych recesji w Europie (spadek PKB o 2,2% przy średnim spadku 5,9% w UE), a w 2021 r. cieszyła się wyższym od średniej UE wzrostem PKB. Uniknęliśmy również pułapki masowych bankructw przez brak środków do spłaty starych zobowiązań, oraz nie musimy mierzyć się z wysokim bezrobociem.

Patrząc szerzej, dług publiczny w relacji do PKB jest w Polsce stabilny i wykazuje długookresowy trend spadkowy. Po jednorazowym wzroście, do którego zachęcaliśmy w kryzysowym 2020 r., dług do PKB dalej spada (na koniec 2021 r. wyniósł 53,8%, wciąż poniżej reguły) razem ze wzrostem całej gospodarki. Unikając recesji długiem stworzyliśmy warunki do jego spłaty. Wbrew rozpowszechnianym mitom ortodoksji ekonomicznej, dług publiczny w relacji do PKB spadał również kiedy wprowadzono np. program 500+ – i nie jest to argument za zasadnością lub przeciw programowi, ale za uznaniem podstawowych faktów.

Wspomniane w artykule odsetki od długu można łatwo wyjaśnić efektem niskiej bazy – mimo wzrostu są wciąż niskie, ponieważ zaczynały z niskiego poziomu. Choć w nadchodzącym roku mają przekroczyć 2% PKB, to wciąż nie są na średnim poziomie z czasu spowolnienia po kryzysie 2008 r. (2,6%) czy z czasu, gdy prezesem NBP był Leszek Balcerowicz (2,8%). Co więcej, ze względu na strukturę polskiego długu ok. 2/3 tych odsetek trafia do polskich obywateli i banków – w tym w dużej części tych z przewagą własnościową Skarbu Państwa.

Pamiętajmy, że nawet obecna rentowność 5-latek na poziomie 7,2% jest wciąż realnie, efektywnie ujemna. Odsetki nie rekompensują w pełni spadku siły nabywczej wywołanego inflacją, ale przynajmniej łagodzą jej skutki dla posiadających oszczędności.

Ekonomia dla leniwych

Jednak co najważniejsze, patrząc na części składowe rentowności obligacji widzimy jasno, że stopy procentowe NBP są najistotniejszym czynnikiem, tuż za nimi natomiast plasuje się różnica między kontraktem na stała stopę a stopę NBP, czyli oczekiwania co do dalszej polityki monetarnej (jako odpowiedzi na przyszłą inflację). Innymi słowy, rentowność rośnie za stopami procentowymi – tak dla rządu, jak i dla Polaków mających problem ze skokowym wzrostem rat hipotek.

Warto przypomnieć, że to właśnie ortodoksyjna szkoła uważa, że każdy problem inflacyjny można rozwiązać przy pomocy młotka stóp procentowych. W wypowiedziach niektórych komentatorów jak np. Waldemara Kuczyńskiego, widać jasno, że celem jest sztuczne wywołanie recesji – fala bankructw, wzrost bezrobocia, spirala długów prywatnych (być może motywowanym również względami politycznymi). „Przegrzana” gospodarka musi być zatrzymana, głoszą, a środkiem do tego jest wzrost kosztu pieniądza aż do załamania.

Trzeba otwarcie powiedzieć, że takie myślenie jest ekonomią dla leniwych. Zamiast dostrzec, że obecna inflacja ma realne przyczyny geopolityczne – jest związana przede wszystkim z cenami paliw, nośników energii i surowców, kosztami wojny, trudnościami logistycznymi przez zamykające się kolejny raz Chiny – wystarczy przeciągnąć magiczną wajchę stopy procentowej, by rynek sam naprawił wszystkie problemy. Skutki odczuwa przecież nie tylko Polska, ale różne kraje świata, w tym te o jastrzębiej polityce monetarnej.

W samym pierwszym kwartale 2022 r. najwięksi producenci ropy i gazu wygenerowali prawie 100 miliardów dolarów zysku, przy medianowym wzroście zysku w wysokości 127%. Dla niektórych firm wzrost kwartalnego zysku był nawet trzy- i czterokrotny. Jak stopy procentowe mogą odpowiedzieć na realne ograniczenia produkcji i niezrównoważone podwyżki korporacyjnych marż oraz zysków?

Mamy historyczny przykład podobnego splotu okoliczności – był to kryzys paliwowy w 1979 r., kiedy rewolucja irańska zwiększyła ceny ropy. Drastyczne podniesienie stóp procentowych przez szefa amerykańskiego FED Volckera istotnie obniżyło inflację przez wywołanie recesji. Przy okazji doprowadzono do rekordowego bezrobocia, załamania się płac i upadku związków zawodowych. Tak rozpoczął się okres neoliberalnej polityki gospodarczej, która przez erozję klasy średniej i nierówności doprowadziła do wzrostu populizmu na całym świecie. Cena ropy natomiast spadła, gdy Arabia Saudyjska zastąpiła Iran jako kluczowe ogniwo kartelu paliwowego OPEC.

Zamiast leniwych recept musimy niestety pochylić się nad złożoną sytuacją. Dawno spóźnione są inwestycje w odnawialne źródła energii, energię jądrową, relokalizację kluczowej produkcji, o której w kontekście suwerenności lekowej czy produkcji chipów myśli już cała Europa. Ale możemy zacząć od podstaw, czyli progresywnego opodatkowania, podatków majątkowych (np. katastralnego) i korporacyjnych, polityki antymonopolowej i ochrony konkurencji, regulacji sektora finansowego jak np. konwersja kredytów hipotecznych na stałe oprocentowanie. Nakręcające inflację marże i zyski firm, zarówno banków jak i przeds. produkcyjnych, wymagają odpowiedzi chirurgicznej.

W stronę nowego konsensusu

Wyłaniający się konsensus umieszcza cele społeczne, środowiskowe czy klimatyczne w sercu, godząc się z realnymi limitami gospodarowania i potrzebami ludzkimi; ekonomię i wskaźniki makroekonomizne (jak deficyt budżetowy czy dług publiczny) traktuje w charakterze środka, którym trzeba mądrze rozporządzać. Nietrudno zrozumieć, dlaczego dla denialistów klimatycznych z FOR taka zmiana jest co najmniej kontrowersyjna; jednak w ekonomii od dawna była potrzebna, aby wyprowadzić ją (i nas) poza wieżę z kości słoniowej.

W tym kontekście absurdalność limitu długu publicznego ujawnia się na każdym kroku. Kiedy jesteśmy jego blisko w recesji, nie możemy się zadłużać by uniknąć społecznej katastrofy. Z kolei w obecnej sytuacji wysokiej inflacji (i wzrostu), kiedy czas zacieśnić politykę fiskalną przez mądre, progresywne opodatkowanie, limitem nie trzeba się przejmować, gdyż się od niego oddalamy.

Chociaż gospodarczo poradziliśmy sobie dobrze, pamiętajmy, że pandemię okupiliśmy ogromem śmierci ludzi, w tym szczególnie osób starszych i pracowników w zakładach, które nie respektowały zasad bezpieczeństwa. Zgodnie z najnowszymi szacunkami WHO, liczba nadmiarowych zgonów w Polsce sięga nawet 200 tys. osób. Lepiej się zadłużyć niż przedwcześnie otwierać gospodarkę i narażać ludzi, chociaz oczywiście sposób wydatkowania i brak transparentności (wymuszony przez limit!) trzeba krytykować.

Podsumowując, manifest, który napisaliśmy w pierwszych miesiącach pandemii odnosił się do kryzysu, ale przedstawiał zmianę paradygmatu wykraczającą poza niego. W duchu kontynuacji zapraszam serdecznie na otwarty dla wszystkich Kongres Regeneracji – 9 czerwca w murach Akademii Leona Koźmińskiego [WSTĘP WOLNY, rejestracja tutaj – PLSE] na bieżące, trudne tematy będziemy dyskutować z ekonomistami z kilku kontynentów. Nowy konsensus wciąż jest wspólnym projektem do zbudowania.

Jan J. Zygmuntowski – ekonomista i przedsiębiorca społeczny. Wykładowca Akademii Leona Koźmińskiego i współprzewodniczący Polskiej Sieci Ekonomii. Założyciel i w latach 2015-2020 prezes zarządu Fundacji Instrat, progresywnego think-tanku.

Podobne wpisy