Polska Sieć Ekonomii przedstawia: Wszystko co powinniście wiedzieć o inflacji, cz. 2

Zapraszamy do lektury tekstu autorstwa Tomasza Surmacza i Jana J. Zygmuntowskiego.

W poprzedniej części tekstu analizowaliśmy ogólnoświatowe czynniki wpływające na wzrost inflacji w Polsce, jak i innych krajach regionu i Unii Europejskiej. W drugiej części cyklu przyglądamy się mechanizmom makroekonomicznym wzmacniającym inflację i przenoszącym ją w gospodarce krajowej. Co napędza inflację w Polsce? Czy wpływają na nią płace, czy raczej zyski i spirala „marżowo-cenowa”?

Jedną z najpopularniejszych teorii wyjaśniających mechanikę inflacji jest tzw. spirala płacowo-cenowa. Jest to dość intuicyjna koncepcja – polega na naprzemiennym występowaniu presji na wzrost cen produktów sprzedawanych przez przedsiębiorstwa oraz presji na wzrost płac wywieranej przez pracowników. Obrazowo rzecz ujmując: wzrost cen produktów (inflacja) sprawia, że pracownicy mogą konsumować coraz mniej. Domagają się więc od swoich szefów podwyżek pensji. Podwyżki pensji zwiększają jednak koszty prowadzenia przedsiębiorstw – więc firmy muszą znaleźć dodatkowe pieniądze na ich pokrycie. Firmy zapewniają sobie te środki przez podwyższanie cen swoich produktów – tym samym inflacja rośnie, a spirala rozpoczyna się od nowa.

Spirala płacowo-cenowa, obok efektów w oczywisty sposób negatywnych – spośród których wymienić należy przede wszystkim utrzymywanie inflacji na podwyższonym poziomie – ma również łatwe do przeoczenia zalety. Ta sama siła przetargowa pracowników, która wywiera presję na inflację, chroni ich przed skutkami wzrostu cen. Ten osobliwy paradoks – fakt, że działania chroniące ludzi przed inflacją same nakręcają inflację – sprawia, że spiralę płacowo-cenową trudno przerwać, jednocześnie nie zubożając znacznej części społeczeństwa.

W tym kontekście warto wspomnieć o tzw. „efekcie drugiej rundy”. Jest to sytuacja w której wzrost cen, pierwotnie spowodowany zewnętrznym szokiem, np. wzrostem cen energii na światowych rynkach, „rozlewa się” po gospodarce i wpływa na wzrost cen wszystkich dóbr i usług. Efekt ten jest w mediach często utożsamiany z rosnącymi oczekiwaniami płacowymi i „rozkręcaniem” spirali płacowo-cenowej. Warto jednak podkreślić, że efekt drugiej rundy może równie dobrze być spowodowany działaniami firm mającymi na celu utrzymanie dotychczasowych marż przy rosnących kosztach pozapłacowych. W takim wypadku żądania płacowe można nazwać „efektem trzeciej rundy”, jako że są jedynie racjonalną reakcją na rosnące ceny.

Zanim przyjrzymy się polskiemu rynkowi pracy, odnotujmy jeden ważny, choć często pomijany fakt dotyczący rachunków narodowych. Aby struktura produktu krajowego brutto – udział płac, zysków firm itd. – pozostała bez zmian, każdy z komponentów musi zmieniać się w takim samym tempie, co sam PKB. W warunkach wzrostu gospodarczego wzrost płac realnych (tzn. siły nabywczej przeciętnej pensji) analogiczny do wzrostu PKB nie jest zatem efektem zwiększenia siły przetargowej pracowników, a jedynie utrzymania jej na takim samym poziomie. Podobnie, jeśli rośnie produktywność pracy, czyli ilość dóbr i usług wytwarzana przez jedną jednostkę (np. godzinę) pracy, to analogiczny wzrost płac jest doskonale uzasadniony nowymi „owocami”.

Płace realne a PKB; źródło: Główny Urząd Statystyczny

Mimo niewątpliwych turbulencji, polska gospodarka nadal wykazuje tendencję wzrostową. Chwilowy spadek związany z pierwszymi falami pandemii został „odrobiony” – m.in. dzięki zalecanemu przez Polską Sieć Ekonomii odejściu od polityki kryzysowego „zaciskania pasa” – a Polska wróciła na ścieżkę względnie wysokiego wzrostu. Tymczasem od połowy 2021 roku wzrost płac polskich pracowników zaczął sukcesywnie spowalniać. Począwszy od maja br. inflacja niemal nieustannie wyprzedza wzrost płac nominalnych, co oznacza że siła nabywcza pensji spada. Ostatni odczyt Głównego Urzędu Statystycznego wskazuje, że we wrześniu ceny w polskiej gospodarce były aż o 16,1% wyższe, niż rok wcześniej. Tymczasem płace wzrosły w tym okresie zaledwie o 12,7%. Innymi słowy – polscy pracownicy są biedniejsi, niż w analogicznym okresie rok temu, mimo że gospodarka w tym czasie wzrosła. Nowy wzrost, choć wypracowywany przez pracowników, nie trafia do nich w postaci nowych płac. W tym kontekście dostrzec można absurdalność doniesień o rzekomo rozkręcającej się w Polsce spirali płacowo-cenowej.

Osoby pracujące w Polsce w obecnej sytuacji nie mają wystarczającej siły, aby wynegocjować podwyżki choćby kompensujące wzrost cen, nie mówiąc nawet wzroście pensji adekwatnym do tempa rozwoju gospodarki. Wzrost płac nie jest zatem czynnikiem napędzającym inflację, ponieważ (przeciętnie) udział kosztów pracy w rachunkach firm wcale nie rośnie – wzrost zysku firm związany ze wzrostem gospodarczym i podwyżką cen jest większy, niż spadek na skutek żądań płacowych pracowników.

Przytoczone powyżej dane dotyczą wyłącznie średnich i dużych przedsiębiorstw. Sytuacja w całej gospodarce jest jeszcze gorsza i jednoznacznie obala mity o płacowych przyczynach inflacji. Realne płace w sferze budżetowej spadają od początku roku i nic nie wskazuje, aby trend się odwrócił. Fundusze z budżetu państwa przeznaczane na wynagrodzenia wzrosły w 2022 zaledwie o 4,4%, podczas gdy inflacja w tym roku w żadnym miesiącu nie spadła poniżej 8,5%. Co więcej, rząd Zjednoczonej Prawicy zaplanował kolejne realne cięcia płac w sferze budżetowej. Według ustawy budżetowej na rok 2023 wskaźnik wzrostu wynagrodzeń w budżetówce wyniesie zaledwie 7,8%, podczas gdy sam rząd prognozuje średnią inflację w wysokości 9,8%. Pracownicy budżetówki biednieją od początku roku, a rząd dba o to, aby biednieli również w roku przyszłym. Trudno nazwać taką politykę inaczej, niż celowym sabotażem usług publicznych i niszczeniem fundamentów państwa.

Inflacja a płace nominalne; źródło: Główny Urząd Statystyczny

W ostatnich latach polski rynek pracy często określano mianem „rynku pracownika” – jednak obecne zawirowania boleśnie weryfikują tę tezę. Nawet w „tłustych” latach 2015-2019 realny wzrost płac jedynie nieznacznie wyprzedzał wzrost PKB, a udział wynagrodzeń w produkcie krajowym brutto zwiększył się o ok. dwa punkty procentowe. Tegoroczny wzrost inflacji unaocznił jednak słabą pozycję polskiego pracownika względem pracodawcy. Siła nabywcza pensji spada, a wraz z nią prognozowany udział wynagrodzeń w produkcie krajowym brutto. Wskaźnik ten, choć obarczony pewną ułomnością z racji nieuwzględniania dochodu osób samozatrudnionych, daje pewien ogląd na temat zmian sytuacji pracowników. Według prognozy Komisji Europejskiej wynagrodzenia będą w 2022 r. stanowiły zaledwie 37,3% polskiego PKB. Co gorsza, KE prognozuje dalszy spadek tej liczby aż do 36,4% w 2023 r. – byłby to najgorszy wynik od początku zbierania takich danych.

Udział wynagrodzeń pracowników w PKB Polski; źródło: AMECO database

Trudno dziwić się takiemu obrotowi spraw, gdy weźmie się pod uwagę choćby poziom uzwiązkowienia w Polsce, który wynosi zaledwie 6%. Pracownicy są zatomizowani, nie są objęci układami zbiorowymi, a co za tym idzie – trudno im domagać się adekwatnych wzrostów płac. Co gorsza, według badań CBOS, coraz więcej pracowników deklaruje ograniczanie swobody zrzeszania się w swoich miejscach pracy – w 2021 r. było to aż 40% respondentów, najwięcej w 20-letniej historii tego badania. W dobie doniesień o nielegalnych zwolnieniach liderów związkowych m.in. w mBanku czy Amazonie, widać jak decyzje kolejnych rządów by osłabiać związki zawodowe kończą się atakiem na podstawową godność pracowników i prawa gwarantowane konstytucyjnie.

Można to skwitować stwierdzeniem, że istotnie w Polsce nie opłaca się pracować – ale nie z powodu mitologicznych zasiłków czy „socjalu”, ale ponieważ większość wartości pochodzącej z pracy nie trafia do nas. W tym miejscu warto zadać ważne pytanie – kto zgarnia „śmietankę” rosnącego w ujęciu rocznym PKB, skoro płace stanowią coraz mniejszą jego część?

Rentowność obrotu netto; źródło: Główny Urząd Statystyczny

Spójrzmy na rentowność obrotu netto średnich i dużych przedsiębiorstw niefinansowych – jest to wskaźnik informujący, jaką część przychodów firmy stanowił zysk netto. Okazuje się, że po dołku na początku 2020 roku firmy notują coraz większe zyski. Począwszy od pierwszego kwartału 2021 r., wskaźnik rentowności obrotu netto utrzymuje się na najwyższych poziomach w historii. Taka dynamika jest bardzo gwałtownym odwróceniem trendu z lat poprzednich, w których zyskowność firm raczej spadała, niż rosła.

Udział zysków firm w polskim PKB lekko pikował w 2020 r., potem zaś spadł do poziomu z lat 2017-2019. Jednak, odwrotnie niż w przypadku wynagrodzeń pracowników, szacunki Komisji Europejskiej zakładają wzrost udziału zysków przedsiębiorstw w produkcie krajowym w najbliższych latach. Według KE udział ten będzie w tym roku najwyższy od 7 lat, zaś w roku 2023 najwyższy w całej dotąd zarejestrowanej historii.

Udział zysków w PKB; źródło: Eurostat

Mimo podwyższonej inflacji duże firmy radzą sobie zatem nie najgorzej, czy może nawet wyjątkowo dobrze. Jedną z hipotez wyjaśniających jak doszło do tej sytuacji jest tzw. spirala marżowo-cenowa, nazywana również spiralą zyskowo-cenową. Polega ona na cyklicznym zwiększaniu cen poprzez przedsiębiorstwa w celu podwyższenia swoich zysków lub utrzymania ich w środowisku rosnących kosztów, szczególnie pozapłacowych. Przyjrzyjmy się tej hipotezie przy pomocy modelu dra Wojciecha Paczosa oraz kilku obserwacji empirycznych.

Czemu firmy nakręcają spiralę? Najprostsza, od razu nasuwająca się odpowiedź brzmi: bo mogą. Jest to z pewnością prawda – przedsiębiorstwa istnieją (między innymi) po to, by generować zyski, więc wykorzystują każdą okazję, żeby te zyski zwiększyć. Jest jednak również druga strona medalu. Gdy ceny dynamicznie rosną, wzmaga się niepewność przedsiębiorstw co do ich przyszłego poziomu. Jednocześnie firmy nie mogą ustalać cen tak często, jak wymagałaby od nich sytuacja inflacyjna, muszą szacować inflację i kształtować ceny na podstawie tych szacunków. Firmy stają przed dylematem: gdy szacunki okażą się zbyt wysokie, wysoka cena może odstraszyć klientów; zaś gdy będą nie dość wysokie, inflacja producencka “zje” część planowanych zysków. W warunkach dobrej koniunktury – gdy przedsiębiorstwa oczekują znalezienia nabywców na swoje towary w przyszłości – firmy mają tendencję do przeszacowywania inflacji, w efekcie czego ich marże rosną.

PPI vs CPI w Polsce; źródło: Eurostat

Skoro jednak płace nie rosną wystarczająco szybko, aby nadgonić inflację, skąd bierze się w gospodarce popyt na coraz droższe produkty? Opcji jest kilka. Gospodarstwa domowe mogą przeznaczyć część oszczędności na zwiększone wydatki konsumpcyjne, kupować może także rząd lub konsumenci zza granicy. Jednak również same przedsiębiorstwa mogą “dołożyć się” do popytu – firmy mogą kupować więcej materiałów, niż są w stanie od razu sprzedać konsumentom. Po co jednak miałyby to robić? Jeśli firmy oczekują, że popyt na ich produkty nie zmniejszy się w przyszłości, opłaca im się zakupić materiały “na zapas” – zanim ich cena wzrośnie – żeby w przyszłości sprzedać je z większym zyskiem. W ten sposób popyt na półprodukty rośnie, co przy niezmiennej w krótkim terminie podaży dalej nakręca inflację. Taka sytuacja przynosi korzyści głównie największym graczom o silnej pozycji przetargowej, którzy mają większą łatwość w gromadzeniu zapasów i spekulowaniu na przyszłej wysokości inflacji.

Zapasy a PKB; źródło: Główny Urząd Statystyczny

Jak się okazuje, Polacy oszczędzają coraz mniej. Od początku roku pieniędzy w postaci depozytów w bankach i papierów wartościowych przybywa coraz mniej, zdarzają się nawet miesiące z ujemnym ich przyrostem. Za to zapasy gromadzone przez firmy gwałtownie rosły przez ostatnie kwartały, stanowiąc przy tym główną przyczynę wysokiego wzrostu gospodarczego. Udział przyrostu zapasów w PKB w pierwszym kwartale tego roku wzrósł do niemal 10%, podczas gdy wcześniej ani razu nie zdarzyło się, aby przekroczył choćby 5%. Te dane, do spółki z przytaczanym wcześniej wzrostem udziału zysków w PKB mogą stanowić poparcie dla tezy o udziale spirali marżowo-cenowej w procesie inflacyjnym nad Wisłą. Oryginalny szok podażowy w sytuacji pandemii i zaburzeniu łańcuchów dostaw wywołał niepewność i zwiększenie marż w celu kupienia zapasów; kiedy inflacja producencka wystrzeliła, wzrosły koszty pozapłacowe, więc znów podniesiono ceny by ochronić marże; co znów podniosło inflację. Inwazja na Ukrainę i wojna ekonomiczna (energetyczna) z Rosją tylko dolały oliwy do ognia.

Oszczędności polskich gospodarstw domowych, źródło: NBP (dane o depozytach), Ministerstwo Finansów (dane o papierach wartościowych)

Inflacja ma również często pomijane w debacie publicznej skutki dystrybucyjne. O tym, kogo w największym stopniu dotknie inflacja, decydują wielowarstwowe różnice w sile negocjacyjnej. Walka o “większy kawałek tortu” toczy się nie tylko pomiędzy przedsiębiorstwami a ich pracownikami, ale również np. pomiędzy różnymi branżami w gospodarce. Celem walki z inflacją powinno być spowolnienie wzrostu cen w taki sposób, by użyte „lekarstwo” nie okazało się zabójcze dla pracowników i drobnych przedsiębiorców. W kolejnej części tekstu opiszemy, w jaki sposób tego dokonać.

Tomasza Surmacz i Jan J. Zygmuntowski.

Podobne wpisy